Stefan miał bardziej pięćdziesiąt niż czterdzieści lat i bardziej mu w życiu nie wyszło niż wyszło. Eksperci w programach śniadaniowych przekonywali go każdego skacowanego poranka: „możesz osiągnąć wszystko, wystarczy ruszyć głową”. Problem polegał na tym, że mężczyzna myślał lędźwiami, toteż i w lędźwiach był najbardziej ruchliwy. Nie dziwota, kiedy przez trzydzieści lat zawodowo pracował łopatą, a w okresie świątecznym dorabiał, odśnieżając. W sumie całe jego życie to jedno wielkie łopatowanie, czas odmierzany szuflami.
Po latach błogiego machania łopatą nadeszły czasy nieprzychylne dla Stefana – bezrobocie. Zmuszony został do znalezienia innej roboty, no bo ile można kopać doły, gdy cały kraj w depresji, a grabarze mają własne związki zawodowe. Albo odśnieżać, gdy z nieba pada błoto. W owym czasie rynek pracy stał się bezlitosny dla specjalistów pokroju Stefana.
Szczęśliwym trafem, w niedługim czasie w sąsiedniej wsi powstała firma handlowo-abstrakcyjna „Placebo”, zajmująca się sprzedażą internetową produktu, którego istnienia nikt nie był w stanie empirycznie udowodnić, ale też nikomu specjalnie to nie wadziło. W szeregach zwerbowanych do pracy znalazł się Stefan i jego znajomi z branży, bo wszyscy młodsi dawno wyjechali do pobliskiego miasteczka, gdzie prosperowała olbrzymia rozlewnia spirytusu i fabryka żyletek.
Przyznać trzeba, że Stefan nie zawiódł i okazał się pracownikiem wybitnie najgorszym w zespole. Wkrótce więc on i podobni mu nieudacznicy, w liczbie kilkunastu, wysłani zostali, w wyrazie uznania, na specjalne szkolenie motywacyjne.
Spotkanie odbyło się w miejscowej remizie. Na wstępie kołcz John, January z kaprysu matki, oznajmił zgromadzonym, że każdy z nich jest nikim i musi tylko mocno uwierzyć w siebie. Zebrani odetchnęli z ulgą – w końcu ktoś, kto nie każe im z dnia na dzień robić z Podlasia Kalifornii. Następnie trener wypytał Stefanów o marzenia. Ci w większości nie pamiętali, co znaczy „marzenia”, czym niezmiernie go ucieszyli. Wtedy utwierdził się w przekonaniu, że takich właśnie ludzi potrzebuje zleceniodawca.
Wśród wielu innych, padło z ust Johna pytanie o sukcesy zgromadzonych. Jeden z nich, czerwonoskóry, który mógłby zostać Indianinem, lecz został alkoholikiem, wspomniał ze wstydem niechlubny epizod ze swego życia, w którym to zajmował się obwoźną sprzedażą garnków. I faktycznie, udało mu się pewnego razu sprzedać komplet dobrych, zepterowych garnków. Kołcz jednak znał się wybitnie na psychologii ludzkiej i w mig rozrobił bombę motywacyjną serią precyzyjnych pytań. Okazało się, że Józek sprzedał komplet, ale po znajomości, żonie, z którą łączyło go niegdyś wiele, w tym wspólna kuchnia. Na dodatek komplet okazał się niekompletny. Konflikt został zażegnany.
Spotkanie trwało około dwóch godzin. Prowadzący wysłuchiwał zgromadzonych i tłumaczył im cierpliwie, że wszelkie powodzenia zawdzięczają jedynie ślepemu losowi. Utwierdził parszywą kilkunastkę w przekonaniu, którego nabrali w trakcie niezliczonych godzin spędzonych na piciu piwa i przeklinaniu. A mianowicie, że lepiej, by nie robili niczego, tym samym ograniczając ryzyko wystąpienia patologii.
Na zakończenie spotkania kołcz John przypomniał o zbliżających się świętach i zachęcił do odwiedzin sąsiadów, celem kopnięcia im stołków. Stefanowie długo pluskali miaro w ręce, po czym rozeszli się wolno po domach, wolni od wszelkich przejawów zgnilizny zachodniego optymizmu; święcie przekonani, że wszystko siedzi w ich głowach i tam właśnie, po wizycie szwagra, oczekiwać mogą jedynego w życiu helikoptera.
Następnego dnia przybyłych do sali komputerowej Firmy „Placebo” Stefanów powitał sam Szef. Uśmiechając się w sposób biznesowy, zaproponował im garść drobnych i wór obelg, jeżeli tylko już dzisiaj złożą wypowiedzenia i poszukają etatów w konkurencyjnych firmach, które mnożą się w gminie jak nieszczęśliwe grzyby po deszczu łez grzybiarzy.
Stefanowie wyrazili zgodę, nie chcąc szkodzić Szefowi, który przecież odnowił ich moralnie. Nie potrafiąc niczego i nie posiadając pragnień, byli doskonałymi wręcz kandydatami do pracy w tym zawodzie, zatem wiedzieli, iż przyszli pracodawcy przyjmą ich z otwartymi, zachłannymi ramionami. Tam będą mogli się rozwijać i wdrażać w życie idee.
Podstępny plan założyciela „Placebo” odniósł sukces. Grupa dywersyjna działała niezwykle skutecznie, demotywując pracowników kolejnych firm, odbierając im chęć do pracy i życia. Podczas gdy konkurencja zmagała się z narastającym kryzysem, „Placebo” nadal sprzedawało swój Produkt, jednak im więcej go sprzedawało, tym mniej było go na rynku. Produkt Niedostępny to Produkt Pożądany. Skrajna niedostępność rodzi obsesyjne pożądanie.
W końcu firma „Placebo” została sama w branży i po dziś dzień wypełnia niszę rynkową oczekiwaniami.
Po kilku miesiącach Stefan wciągnął na siebie wyprasowany pullover, ściął się u znajomego gospodarza na cebulkę, zmienił imię na Steven i zaczął prowadzić własne seminaria. W wolnym czasie łopatuje, jednak wyłącznie hobbystycznie.